
Himalaje. Stok Kangri 6150 m n.p.m
Kategorie: Aktualności
W maju po raz pierwszy pojechałem w Himalaje. Postanowiliśmy odwiedzić północne Indie i rejon zwany Ladakh. Wyprawę jak zwykle organizowaliśmy samodzielnie bez pomocy agencji. Sześć miesięcy wcześniej kupiliśmy bilety lotnicze z Berlnia do New Delhi z przesiadką w Istanbule oraz lot krajowy z Delhi do Leh. Po 24 godzinach wylądowaliśmy u podnóża Himalajów. Na miejscu do załatwienia mieliśmy pozwolenie na wspinaczkę.I tu pojawił się pierwszy problem ponieważ pojechaliśmy przed sezonem i nikt nie chciał sprzedać nam pozwolenia. Po 3 godzinach negocjacji udało się wszystko załatwić. Pozwolenia nie mamy ale nieoficjalną zgodę tak. Jako najważniejszy cel wyprawy postawiliśmy sobie: 1. Bezpieczny powrót do domu, 2. Zdobycie Stok Kangri i przekroczenie bariery 6000 m n.p.m 3. poznanie kultury, obyczajów oraz kuchni hinduskiej. Realizację planów rozpoczęliśmy jak zawsze od kuchni. Na pierwszy ogień poszło carry, tikka masala, lasssi, samossy i inne smaczne potrawy. Powrót do hotelu, szybki sen i rano ruszyliśmy do miejsca rozpoczęcia trekkingu. Pogoda nam dopisała. Świeci słońce, bezchmurne niebo. W wiosce wszędzie biegają dzieci. Tubylcy lekko zdziwieni naszą obecnością o tej porze roku. Na szczycie góry zalega jeszcze wiele śniegu. Robimy mnóstwo ciekawych zdjęć rodzinie stolarza, który częstuje nas tybetańską herbatą z mlekiem. Podziwiamy rzemieślniczą pracę w czasie budowy okna. Czas szybko mija więc postanawiamy w końcu ruszyć do obozu pierwszego na 4300 m. Na tej wysokości śniegu jeszcze nie ma. Każdy idzie swoim tempem. Powoli zaczynamy odczuwać zmęczenie podróżą, zmianą klimatu i oczywiście wysokością. Na szlaku nie ma żywej duszy. Dookoła cisza. Czasami jastrząb daje znać o swojej obecności. Rozbijamy namiot, odpalamy jetbolia i gotujemy pierwszy posiłek od Lyofood. Następnego dnia ruszamy dalej w górę. Na szlaku spotykamy grupę wędrowców. Ku naszemu zaskoczeniu są to turyści znad Wisły. Jedną z nich jest Ewa Wachowicz, była Miss Polonia i rzecznik rządu. Wieczorem dochodzimy do obozu drugiego na 5000 m n.p.m Tu niestety nasza przygoda się kończy ze względu na chorobę wysokościową. Szczytu nie udało się zdobyć ale z każdej porażki staram się wyciągnąć wnioski na przyszłość.